Recenzja filmu

Bodies Bodies Bodies (2022)
Halina Reijn
Amandla Stenberg
Maria Bakalova

Nienawistna szóstka

Reijn i jej scenarzystka Sarah Delappe nie popadają przy tym w ciężki, moralizatorski ton. "Bodies Bodies Bodies" to od początku do końca film przeraźliwie zabawny, niebojący się autentycznie
Widzieliśmy podobną historię w kinie wiele razy. Grupa młodych ludzi zaszywa się w domu na odludziu, alkohol się leje, w ruch idą używki, hormony buzują. Stopniowo na jaw wychodzą dawne konflikty. W tle od samego początku pojawiają się znaki zwiastujące coś niepokojącego, ale zaabsorbowane sobą towarzystwo ignoruje je, aż do momentu, gdy pojawia się pierwszy trup. I tak weekend za miastem zamienia się w walkę o życie. 

Punkt wyjścia w "Bodies Bodies Bodies" jest bardzo podobny. Od pierwszej sceny widać, że reżyserka filmu, Halina Reijn, doskonale czuje konwencję i gdyby tylko chciała, z łatwością nakręciłaby wzorcowy slasher, łączący obyczajową obserwację, makabrę i grozę. Ostatecznie jednak nie to ją interesuje – choć film trzyma się slasherowej konwencji, to skupia się na czymś innym. "Bodies Bodies Bodies" jest bowiem społeczną satyra na generację Z, zwłaszcza jej najbardziej uprzywilejowaną i progresywną część. 


Film Reijn ma się więc tak do slashera jak "Nienawistna ósemka" do westernu. Oba filmy na przykładzie zamkniętej, odciętej od świata społeczności pokazują głęboko podzielone amerykańskie społeczeństwo, które pęka na naszych oczach i pogrąża się w absurdalnej bratobójczej wojnie. Bohaterowie "Bodies Bodies Bodies" są przy tym znacznie bardziej jednorodni niż ci u Tarantino: prawie wszyscy z sześciorga postaci to zamożni, wychowani w przywileju, wykształceni na dobrych uczelniach dwudziestolatkowie. Co prawda mają różny kolor skóry, ale w ich świecie wydaje się to nie mieć znaczenia. Wszyscy wyznają też najbardziej postępowe poglądy – na sprawiedliwość społeczną i rasową, na równość płci i prawa wszelkich mniejszości, na politykę klimatyczną i ochronę środowiska. Jak się jednak szybko okazuje, progresywne deklaracje to dla nich wyłącznie narzędzie do budowania zasięgów w mediach społecznościowych oraz ustalania towarzyskich i społecznych hierarchii; to także zasłona przed własnym narcyzmem, posiadanymi przywilejami, toksyczną męskością bądź zwykłą ignorancją.

Na ten świat patrzymy oczami outsiderki Bee. Dziewczyna trafia do luksusowej willi ze swoją nową dziewczyną Sophie, która przyjaźni się z właścicielem. Razem z Bee ze zdumieniem oglądamy, jak wspólny weekend zamienia się w otwarty konflikt, a następnie niemal dosłowną rzeźnię. Zamiast rozmawiać, ci dobrze wykształceni młodzi ludzie, zaczynają się przekrzykiwać, jakby na żywo odgrywali polityczną awanturę na Twitterze. Bo choć światopoglądowo więcej ich łączy, niż dzieli, każda najdrobniejsza i najmniejsza różnica urasta do rangi nieprzekraczalnego konfliktu. Oto więc na naszych oczach postępowe i zatroskane o sprawiedliwość młode pokolenie zamiast zmieniać świat na lepsze, dosłownie wykańcza się nawzajem, dusząc się w sosie własnej toksyczności, narcyzmu i źle zdefiniowanej polityki tożsamości. Absurdy tej ostatniej doskonale wykpiwa scena, w której w samym środku makabry dorastające całe życie w kokonie przywileju przyjaciółki kłócą się, która z nich jest najbardziej strukturalnie dyskryminowana. 


Reijn i jej scenarzystka Sarah Delappe nie popadają przy tym w ciężki, moralizatorski ton. "Bodies Bodies Bodies" to od początku do końca film przeraźliwie zabawny, niebojący się autentycznie czarnego humoru i idącej z nim w parze moralnej dwuznaczności. Reżyserka zebrała też doskonałą ekipę aktorską, która do końca potrafi unieść konwencję. Świetna jest znana z nowego "Borata" Maria Bakalova jako Bee – bułgarska aktorka pokazuje, że z całą pewnością nie jest tylko gwiazdą jednego, bardzo specyficznego filmu. Pete Davidson tworzy absolutnie cudowny portret ogłupiałego męskiego przywileju. Rewelacyjne są też znana z "Branży" Myha'la Herrold jako największa socjopatka w grupie i Rachel Sennott, aktorka z wielkim komicznym potencjałem, w roli zupełnie oderwanej od rzeczywistości podcasterki z dobrego domu.

"Bodies Bodies Bodies" nie jest może najgłębszą diagnozą problemów współczesnej Ameryki, generacji Z i postępowej bańki; film nie mówi nic, czego w gruncie rzeczy byśmy nie wiedzieli – ale to, co ma do powiedzenia, wykłada tak błyskotliwie, że nie żal ani minuty spędzonej w kinie.   
1 10
Moja ocena:
7
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones